Yorkshire terier, suczka sześciomiesięczna, przyjechała na konsultację. Od czasu zakupu (a została zakupiona w wieku dwóch miesięcy) podczas oddawania moczu cały czas obsikuje sobie uda po wewnętrznej stronie. Opiekunka załamana, ponieważ za każdym razem po sikaniu musi swoją milusińską myć. Była u kilku lekarzy, diagnozy były różne, ale leczenie zupełnie nieskuteczne.

            Po przeprowadzeniu dokładnego wywiadu przystąpiłem do badania klinicznego. Po zajrzeniu do pochwy zauważyłem dobrze wykształcone… prącie. Zapytałem, czy lekarze zaglądali do pochwy? Nie. Odpowiedź mnie nie zdziwiła, bo diagnoza byłaby dawno postawiona.

            Nie mówiąc opiekunce o wstępnym rozpoznaniu, wykonałem USG jamy brzusznej. I pierwszy raz zobaczyłem coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem i w późniejszej mojej, długoletniej, praktyce nie spotkałem. W jamie brzusznej  był komplet narządów rodnych żeńskich, tzn. jajniki, jajowodowy i macica. Ale również komplet męski, w tym dwa jądra. Wszystkie narządy, jak na bardzo młody wiek zwierzęcia, były bardzo dobrze rozwinięte. Sprawdziłem nicią chirurgiczną drożność cewki moczowej w prąciu, była drożna. Po bardzo dokładnym obejrzeniu wewnętrznej ściany pochwy nie znalazłem innego ujścia dróg moczowych.

            Przekazałem opiekunce moje spostrzeżenia:

– Ma pani wyjątkowy egzemplarz –  pełnego obojnaka.

            Była w szoku.

            Ale co dalej? –  zacząłem się zastanawiać. Opiekunka szybko podjęła decyzję o eutanazji. Zasugerowałem, żeby się wstrzymać. Ja skonsultuję się z mądrzejszymi od siebie w dziedzinie ginekologii i położnictwa, poprosiłem o kilka dni zwłoki w podjęciu ostatecznej decyzji. Pilnie wykonałem telefon do mojej Alma Mater – do Katedry i Kliniki Rozrodu Zwierząt w Lublinie, do prof. Zygmunta Wrony. Gdy zrelacjonowałem profesorowi ciekawy  przypadek, bardzo się nim zainteresował i zaproponował,  aby zwierzę przywieść do Lublina. Gdzie Szczecin, a gdzie Lublin?…

            Po telefonicznej rozmowie z opiekunką, która, po niedługim namyśle, wyraziła zgodę na wyjazd swojej „suczki” w tak daleką podróż. Uzgodniłem termin wizyty w Lublinie. Na uczelni prof.  Wrona wykonał USG i potwierdził moją diagnozę. Szybko zebrał pracowników naukowych katedry i studentów. Grono chętnych obejrzenia ciekawego przypadku było bardzo duże. Podzieleni zostali na kilka grup, trwało to kilka godzin. Ale co dalej?

            Profesor powiedział:

         – Masz trzy wyjścia: eutanazja, zrobić chirurgicznie suczkę i, bardzo trudne, ale do zrobienia – płeć męską.

            Po powrocie do Szczecina poprosiłem opiekunkę na rozmowę w gabinecie. Przekazałem te trzy możliwości. Szybko powiedziała, że

eutanazja nie wchodzi w grę.

         – Kupiłam suczkę i, jeżeli jest to możliwe to chcę mieć suczkę.

            Przekazałem opiekunce, że, niestety, potomstwa nie będzie. Pogodziła się z tym.

            I podjąłem się trudnego wyzwania.  W pierwszej kolejności wykonałem operację usunięcia z jamy brzusznej wszystkich narządów rozrodczych, tak żeńskich, jak i męskich. Po miesiącu zabrałem się, po wcześniejszym przygotowaniu teoretycznym i po wielu telefoniczno-emailowch  konsultacjach z prof. Wroną, do usunięcia prącia w pochwie i wyszycia cewki. Zbieg był bardzo skomplikowany, starałem się wykonać go z zegarmistrzowsko-aptekarską precyzją.

            Sunia przebywała kilka dni w klinice, celem obserwacji, czy nadal będzie obsikiwać kończyny. Pierwsze dwa dni nie napawały optymizmem, do  zadowalających efektów było daleko. Ale następne dni, w dosyć dużym tempie, zwiastowały sukces.

            Po pięciu dniach opiekunka odebrała pacjentkę i poszła z nią na spacer. Wróciła i z promiennym uśmiechem na twarzy, powiedziała, że psina już nie sika po nogach.

            Historia ta na pewno potoczyłaby się inaczej, gdyby nie mój „guru”, prof. Zygmunt Wrona, który był moim wsparciem i jedynym przewodnikiem przy tak skomplikowanej operacji.

            Sunia przeżyła w dobrym zdrowiu 19 lat.

                                                                                         Andrzej Pępiak