Panie doktorze, moja Księżniczka nie chce jeść szynki, polędwiczki, nawet baleronu, który uwielbia – powiedziała kobieta, wchodząc do gabinetu. – A gdzie jest Księżniczka? – zapytałem. – Zaraz przyjdę razem z nią, ale czy doktor nas przyjmie? – Tak, przyjmę.
Była godzina dwudziesta, późna jesień. Stan wojenny. Myślę sobie: co za indywiduum…Ja dostaję kartki na jedzenie dla moich dzieci. Kostka masła, parę dekagramów żółtego sera i wędlin na miesiąc. A ta kobieta karmi psa szynką, baleronem, polędwicą… Już „na dzień dobry” byłem negatywnie nastawiony.
Po chwili drzwi się otwierają i… oczom nie wierzę.
Wchodzi bardzo powoli mały prosiaczek, gruby, ciągnący sutki po podłodze. Po pyszczku widać, że kiedyś to był jamnik.
– Proszę postawić sunię na stół.
– Nie dam rady, jest ciężka.
Schyliłem się i postawiłem Księżniczkę na stół. Rzeczywiście jej waga była odczuwalna podczas podnoszenia. Zauważyłem bardzo poranione sutki. Zapytałem, dlaczego są pokaleczone.
– Ja cały czas ją leczę, ale ona przy chodzeniu wciąż się kaleczy. Zalecono bandażowanie, ale ona nie toleruje bandażu.
– Hmm… Wie pani co, to powinno być karalne. Pani znęca się nad biednym stworzeniem, Pani powoli zabija swoją Księżniczkę.
Z wielkim oburzeniem odpowiedziała:
– Czy pan słyszy, co pan mówi?! Ja dbam o nią lepiej, niż o siebie. Niczego jej nie odmawiam.
– No właśnie… – odpowiedziałem.
Zacząłem dopytywać o dietę, o spacery. Po zbadaniu stwierdziłem mocno napięte powłoki brzuszne, twarde, osłuchowo spowolnioną, wręcz anemiczną perystaltykę jelit. Zaproponowałem, aby Księżniczka została na noc ze mną na dyżurze, a ja podejmę leczenie. Paniusia długo się zastawiała, argumentując, że psina nigdy nie była bez swojej pani. W tym momencie nie odmówiłem sobie złośliwości:
– Będzie bardzo szczęśliwa bez pani.
Po negocjacjach przemówiło do niej tylko to, że zbliża się godzina policyjna. Umówiliśmy się na następny dzień. Po opuszczeniu gabinetu przez Paniusię, poprosiłem p. Władka, dozorcę, byłego technika weterynarii, będącego na emeryturze, o pomoc. Zważyliśmy sunię i… zwątpiłem w naturę. Dwadzieścia jeden i pół kilograma! To dwa razy więcej, niż waga normalnego jamnika. Przy opiekunce próbowałem zmierzyć temperaturę w odbytnicy, ale, niestety, nie mogłem włożyć termometru. Teraz komfortowo mogłem sprawdzić, dlaczego – zalegał w niej kamień kałowy. Na początku, z pomocą p. Władka, wykonałem lewatywę z wody i mydła. Udało się usunąć dosyć sporo mas kałowych z prostnicy. Podałem Biolent, rewelacyjny lek. Szybko działał. Zawartość treści pokarmowej, która znajdowała się w dwunastnicy, została zwymiotowana. Z dalszych odcinków przewodu pokarmowego było wydalane tradycyjnie. Po zważeniu okazało się, że „odchudziliśmy” Księżniczkę o trzy i pół kilograma. Brzuch zrobił się mięciutki. Podaliśmy wodę do picia i po krótkim spacerze, podczas którego zrobiła kupkę, włożyliśmy Księżniczkę do klatki tylko z miseczką wody.
Rano, punkt ósma, jak się umówiliśmy, paniusia stała już przed gabinetem. Przyniosłem Księżniczkę ze szpitala, wyraźnie lżejszą niż dnia poprzedniego. Całowania i radości z jednej i z drugiej strony nie było końca. Poprosiłem p. Władka, żeby przyniósł suchą bułkę z pokoju socjalnego. Dałem paniusi bułkę i poprosiłem, żeby podała Księżniczce.
– Pan żartuje? Ona na takie jedzenie nawet nie patrzy…
– Proszę spróbować.
Księżniczka żarła tak łapczywie, że bułka wypadła z rąk, bo chciała ją zjeść… razem z palcami paniusi. I wówczas padło pytanie: co robić dalej? Powiedziałem, że trzeba ustabilizować dietę, a dzisiaj do jedzenia tylko sucha bułka.
– Czy mogę prowadzić dalsze leczenie u pana doktora?
– Nie widzę problemu, przyjmuję na Prawobrzeżu.
Paniusia była bardzo zdyscyplinowana. Powiedziałem, że ile razy przyjdzie jej na myśl, by podać szynkę, polędwicę lub baleron, to niech przyniesie dla mnie, moje dzieci się ucieszą.
Po kilku dniach paniusia przyniosła w oryginalnych opakowaniach po kilogramie szynki, polędwicy i baleronu prosto z Baltony. Wagę Księżniczki udało się zmniejszyć do 12 kg, trwało to parę miesięcy. Zniknął problem z pokaleczonymi sutkami. Po przeprowadzce do Kołobrzegu przyjeżdżały nawet na profilaktykę.
Jeżeli opiekun jest zdyscyplinowany, to i są efekty.
Andrzej Pępiak