Stan wojenny w zasadzie wybitnie nie służył konsumpcji napojów wyskokowych w zakładach pracy. Są jednak okoliczności zmuszające do takich niepraworządnych działań. Jest to tak zwana siła wyższa. Przykładem okoliczności zmuszających do obchodzenia prawa mogą być imprezy organizowane przez Stanisława. Impreza musiała się odbyć niedługo po ogłoszeniu stanu wojennego, w okresie obowiązywania najsroższych rygorów, wszędzie mógł się wtedy czaić wywrotowiec z zakazaną bibułą.
Szczególnie surowo był na ten czas przestrzegany zakaz picia alkoholu w pracy, a jednocześnie kartki żywnościowe upoważniały do wykupu comiesięcznego przydziału wódki wręcz ponad potrzeby normalnie konsumujących ten specyfik ludzi. Wielu, nawet z zasady niepijących obowiązkowo zabiegało o zaopatrzenie się w to dobro, podobnie, jak i zaprzysiężone brudasy wykupywały ze sklepów wszystkie mydło i szampon.
Pasta do zębów, mydło kupowane w ilościach znacznie przekraczających zapotrzebowanie, tylko z tego powodu, że akurat można było to dostać, po brzegi wypełniły nawet na kilka lat po „wojnie” szafki w niejednym z domostw.
Impreza zorganizowana przez Stanisława, człowieka niezwykle szanowanego nie tylko w lecznicy ale również w całej gminie, stała się okazją do kontrolnego przeglądu zapasu niektórych ściśle reglamentowanych towarów. Biurka w firmie z wybiciem godziny piętnastej zamieniły się w suto zastawione stoły biesiadne. Panie – Ala i Grażynka jeszcze pół godzinki pokręciły się po zakładzie i po angielsku zniknęły z widnokręgu.
Cała męska część załogi przystąpiła do czynnego okazywania Stanisławowi swojego szacunku. W trakcie tego rodzaju uroczystości momentalnie można się zorientować, czemu administracja zakładów pracy tak nie lubi spotkań załogi. Rozumiem, że biesiady w czasie pracy są nieporozumieniem. Ale po godzinach urzędowych? O niedoczekanie! Mądra władza i centralna i terenowa doskonale zdaje sobie sprawę, czym to wszystko grozi.
Wyjaśnijmy sobie to po kolei. Gdy spotykają się nauczyciele – to zamiast o nowoczesnych metodach nauczania – rozmawiają o dyrekcji, kuratorium, a nawet – czasami o zgrozo ! – o samym ministerstwie. Gdyby pozbierać wszystkie psy wieszane przy takich okazjach na władzy, to latem nie zarobilibyśmy wiele przy szczepieniach przeciwko wściekliźnie.
Gdy spotykają się górnicy, to też nie rozmawiają o sposobach wydobycia węgla, lecz o swoim nieudolnym kierownictwie. Weterynaria to poważna grupa zawodowa, i absolutnie nie od macochy. Niespójność przepisów, ambicje poszczególnych urzędników kierujących naszym królestwem są natychmiast wywlekane na światło dzienne i szczegółowo, ale to bardzo, bardzo szczegółowo roztrząsane. Czyli takie zebrania stają się niebezpieczne, wręcz politycznie niebezpieczne. Autorzy stanu wojennego doskonale sobie zdawali sprawę z tego, czemu ograniczają wolność do zgromadzeń! Właściwie dwóch weterynarzy po piętnastej to już polityka, a jeszcze parę kropelek napoju pobudzającego inwencję – to wręcz spisek!
Stanisław urządził nam takie maleńkie, całkiem prywatne święto. I niepraworządne i nieprawomyślne, a jeszcze na dodatek połączone z konsumpcją artykułów reglamentowanych. Późny wieczór. Światła we frontowych oknach lecznicy pogasiliśmy, ponieważ cała uroczystość była fetowana na zapleczu, od strony podwórza. Głucho zamknięte drzwi odgrodziły nas od reszty Aleksandrowa.
Pod koniec biesiadnego dnia, gdy już wywieszaliśmy na poszczególnych przedstawicielach resortu wszystkie psy, jakie mieliśmy do dyspozycji – skończyły się nam zapasy gorzałki. Sprawa raptem urosła do rangi problemu, ponieważ najbliższa dostępna butelka znajdowała się w domu Stanisława, z drugiej strony torów kolejowych rozdzielających miasto na dwie połowy. Godzina dwudziesta czwarta, czyli absolutny zakaz przebywania poza domem bez przepustek – a tu taki bigos. Jedynie Stanisław, jak zwykle zresztą stanął na wysokości zadania.
– Zaczekajcie tu chwilę, skoczę po zapasy. Moja Basia na pewno ma w barku przynajmniej jedną sierotkę.
– Ależ Stasiu! Już jest jutro, za chwilę pobudzą się koguty, musimy iść spać. Zabawa była szampańska, ale pora ją zakończyć – próbowałem mitygować starszego kolegę.
– Stasiu, daj spokój, starczy! – do pomocy wkroczył doktor Zambrowski.
– O nie, to są moje imieniny i ja widzę, że mamy jeszcze smak i ochotę. Nieodwołalnie, idę po zapasy – Stasiu wykazał krańcowe zdecydowanie.
– Gdzie idziesz? A masz przepustkę? – Wtrącił się Piotr.
– Nie, nic się nie bój mnie nie aresztują. Ponadto nie jestem spiskowcem, wszyscy mnie tu znają.
– Słuchaj Staszku, zanim dojdziesz i wrócisz to całe towarzystwo się rozejdzie.
– Na mnie nie poczekacie? Co? – słowa pana Stanisława nie zabrzmiały niczym groźba, lecz można było sklasyfikować je jako delikatną formę szantażu.
Podjęliśmy przerwane wątki rozmowy, a Stanisław tymczasem lekko chwiejnym krokiem przeniósł się do sekretariatu. Klucze do lecznicy miał Ziutek, drzwi zamknięte, więc któryś rzucił że i tak Stasiu nigdzie nie wyjdzie. Wtem Ziutek wyciągnął ucho aż do framugi i gestem uciszył dyskusję. Po chwili zerwał się z krzesła i pobiegł do sekretariatu. Wrócił nieco blady i wystraszony.
– On zadzwonił na milicję, że skończyła nam się wódka!
– Co? Jak tu przyjadą to wszyscy jesteśmy ugotowani. Raz zgromadzenie, dwa w firmie, trzy z napojami niemiłymi wojskowym władzom. Chłopaki ratuj się kto może! – tłumaczyłem jako tak zwany głos rozsądku.
Runęliśmy do wyjścia, ale Stanisław nas zatrzymał:
– Zostańcie, ja z nimi pogadam!
Chcąc czy nie musieliśmy zostać. Ziutek uchylił drzwi wejściowe i wypuścił Stasia przed lecznicę, my zaś pogasiliśmy światła. W tej samej chwili z piskiem opon podjechała policyjna Nyska patrolowa. Krótka wymiana zdań i Stanisław wsiadł do samochodu, który piorunem odjechał. Popatrzyliśmy na siebie. Jasne było, że Stasiu strzelił byka, ale też i poświęcił się za nas. Rano trzeba będzie podjąć starania żeby uwolnić nieboraka z komisariatu.
– Pójdę do komendanta i porozmawiam, jeżeli nie został od razu internowany może coś zdołam załatwić – zagaił rozmowę kierownik.
– A jak go internowali?
– Wtedy nic nie zrobię. Posiedzi sobie w jakimś ośrodku wczasowym, i … wyleci z pracy. Mam nadzieję, że przynajmniej nas nie wsypie.
– Jak zaczną go dokładnie maglować to może puścić farbę, a wtedy leżymy – wtrącił Piotr.
– Musimy iść w zaparte. Nikogo z nas tu nie było. Sprzątnijmy szybko całe to pobojowisko!
Z życiem zabraliśmy się za porządkowanie terenu. Biurka migiem wróciły na swoje właściwe miejsca, naczynia po pobieżnym opłukaniu wynieśliśmy na stryszek. Gdy zajmowaliśmy się rozstawianiem krzeseł na swoje miejsca – rozległo się pukanie do drzwi. Ktoś wtrącił
– Milicja! Wiejemy!
Zastygliśmy w bezruchu. Pukanie nie ustawało. Na szczęście dał się słyszeć znajomy głos Stanisława:
– Otwórzcie chłopaki! Przestańcie się wygłupiać!
Ziutek ostrożnie otworzył drzwi wejściowe i szybko zamknął za wchodzącym.
– Czemu już posprzątaliście? Jak teraz będziemy pić koniaczek? Na stojaka? – z pretensją w głosie zwrócił się do nas Stanisław.
– Wypuścili cię? Co im powiedziałeś?
– Normalnie, że muszę przynieść wódkę, bo się nam skończyła.
– I co?
- Zawieźli do domu, ale odwieźć już dranie nie chcieli.
Włodzimierz Szczerbiak