Pracując po studiach w PZLZ przez ok. osiem lat, postanowiliśmy wraz z żoną upiększyć odziedziczony przez nią dom, w którym zamieszkaliśmy.
Szef firmy, której zleciłem odnowienie elewacji domu, zwierzył mi się ze swoich rodzinnych problemów. U jego ośmioletniego syna zdiagnozowano białaczkę. Pewnego dnia zrozpaczony, bezradny pan Zdzisław,
ojciec śmiertelnie chorego dziecka, poprosił mnie o przysługę.
Po nieudanych, licznie podejmowanych terapiach, zrozpaczeni rodzice zdobyli adres terapeuty ze wschodniej Polski, który zalecił podawanie choremu dziecku codziennie, przez 3 do 4 tygodni, po ok. 150 ml surowej, świeżo pobranej od młodego cielęcia krwi.
Ojciec chorego chłopca wyszukał w terenie świeżo wycieloną krowę, którą, wraz z cielaczkiem, zakupił i wstawił do obórki, powierzając opiekę nad zwierzętami swojej matce.
Nie odmówiłem prośbie i podjąłem się codziennego pobierania krwi przez cały okres czterotygodniowej kuracji.
Nie zapomnę dość szokującego widoku
– stojącego w drzwiach obórki małego chłopca, oczekującego na świeżą porcję połowy szklanki ciepłej krwi.
Przez kilka pierwszych dni chłopiec niezbyt chętnie wypijał podawaną mu przez babcię krew. Jednak wiara w skuteczność tej niecodziennej metody leczenia w pokonaniu choroby szybko robiła swoje – po kilku dniach chłopiec bez najmniejszych oporów wypijał kolejne porcje tego niecodziennego specyfiku.
Swoją drogą miałem obawy, czy cielak poradzi sobie z codziennym upuszczaniem mu takiej porcji krwi. I namawiałem ojca, aby postarał się o kolejną krowę oraz cielaka, aby syn mógł, bez szkody dla zwierzęcia, przez tak długi okres kurować się świeżą krwią.
Jakież było moje zdziwienie,
kiedy po dwóch tygodniach stwierdziłem, że nasz „dawca” ma się jak najlepiej i, o dziwo, mocno przybiera na wadze. Przez cały okres kuracji codziennie pobierałem krew od tego samego cielaka, a ojciec zaprzestał poszukiwań nowego dawcy.
Niestety, po okresie tej nietuzinkowej metody leczenia, z braku oczekiwanych rezultatów, zrozpaczeni rodzice zmuszeni byli poddać swoje chore dziecko kolejnej chemioterapii. Po której, w krótkim czasie, chłopczyk, niestety, zmarł…
Kazimierz Janik