Pewnego letniego dnia miejscowy miłośnik zwierząt zgłosił się do mojego gabinetu z workiem pod pazuchą. Z worka wyciągnął młodego łabędzia, któremu z dzioba wystawała, gruba jak palec, żyłka, długości około pół metra. Wyglądało to groźnie.
Pan Henio, bardzo wzburzony, stwierdził, że, według niego, to miejscowi menele polują na młode łabędzie, które traktują jako zakąskę lub sprzedają, jako … mięso drobiowe. To chyba jednak była fantazja p. Henia. Według mnie – a byłem już wtedy czynnym wędkarzem –
sprawa wyglądała następująco:
Przez Płoty przepływa urokliwa rzeka Rega, nad którą przesiadywało wielu wędkarzy, przeważnie spławikowców. Któryś musiał mieć zaczep i zerwał żyłkę z przynętą w postaci kukurydzy. Wygłodniały łabędź skusił się na wątpliwy poczęstunek.
Omacując szyję łabędzia, stwierdziłem, że – na szczęście – w jego przełyku tkwi haczyk, a nie kotwiczka. Tu przydała się moja wiedza wędkarska.
Po usunięciu piórek z szyi ptaka i dezynfekcji, przekłułem haczyk przez skórę i wyciągnąłem na zewnątrz. Wystarczyło uciąć kleszczami końcówkę haczyka z zadziorem i, pociągając za żyłkę wystającą z dzioba, uwolnić łabędzia od bolesnego problemu.
Dezynfekcja i antybiotyk o przedłużonym działaniu zakończyły moją interwencję.
Pan Henio był nieco zawiedziony
– spodziewał się krwawego zabiegu chirurgicznego. Stwierdził, że gdyby wiedział, że to takie proste, to sam przecież by sobie poradził… No, ale p. Henio nie był lekarzem weterynarii, lecz, przede wszystkim, wędkarzem.
Na odchodne zapytał, czy może zrobić zdjęcie z uratowanym łabędziem. Oczywiście, zgodziłem się. P. Henio poszedł do samochodu po aparat (komórek z aparatami jeszcze nie było), ja przebrałem się w cywilne ciuchy. Fotka na trawie przed gabinetem uwieczniła całe zdarzenie.
Po kilku tygodniach
w lokalnej gazecie ukazał się artykuł
zatytułowany: ,, ŁAPIĄ ŁABĘDZIE!” i zilustrowany zdjęciem zarośniętego faceta (z pokaźną brodą), ubranego w skórzaną kurtkę, oburącz trzymającego łabędzia.
Tekst był wierną wersją głoszoną przez p. Henia – piętnował tych, co łapią i zjadają łabędzie…
Andrzej Kaznocha