Któregoś ranka do naszej lecznicy z jedynego telefonu we wsi, zainstalowanego u sołtysa, zadzwoniła gospodyni z miejscowości Sławniów, leżącej przy drodze Pilica – Żarnowiec, uskarżając się na dziwne zachowanie jednej z utrzymywanych w gospodarstwie kilkunastu krów. Żaliła się, że jedna z krasul od dwóch dni ciągle ryczy, jest niespokojna, niewiele je, a jej wymię jest mocno obrzękłe i bolesne.

         Zajechawszy na miejsce, na początek przeprowadziłem krótki wywiad, rozpytując raz gosposię, to znów seniorkę rodu – babcię – o to, którego dnia zauważono niepokojące objawy u krowy. Kobiety, na zmianę, opowiadały o zwierzęciu. O tym, że krowa jest w dziewiątym miesiącu ciąży i że lada tydzień powinna się ocielić.

         Wychodząc z samochodu usłyszałem dochodzące z obory pomrukiwanie  krowy. Poprosiłem o miskę ciepłej wody oraz mydło i ręcznik. Zdjąwszy wierzchnie ubranie i odziawszy się w fartuch ochronny, przystąpiłem do badania zwierzęcia.

         Krowa nie miała podwyższonej temperatury. Układ oddechowy oraz sercowo-naczyniowy nie wykazywał odchyleń od normy. Wymię było silnie obrzękłe, wypełnione gęstą, żółtawą wydzieliną. Omacawszy prawy bok nie stwierdziłem w jamie brzusznej płodu, uznałem że

 krowa nie jest cielna.

Potwierdziłem ten stan fizjologiczny krowy badaniem rektalnym. Dla mnie było jasne, że krowa się wycieliła, a jej zachowanie świadczy o nagłym zabraniu od niej cielaka.

         Żadna z gospodyń nie wspominała jednak nic o narodzinach nowego cielaka w ostatnich dniach. Zaczęły głośno snuć przypuszczenia, co mogło się wydarzyć, dlaczego przy krowie nie ma noworodka, skoro z mojej strony padła jednoznaczna diagnoza: krowa na 100 procent się wycieliła, o czym świadczy wypełnione siarą wymię oraz brak płodu w macicy.

         Ponieważ gospodarz znany był w wiosce jako wielki koneser napojów wyskokowych, a jego ciągoty do wypitki miały tzw. tygodniowe ciągi, podejrzliwe panie doszły do wniosku, iż gospodarz, będąc w potrzebie, widocznie sprzedał skrycie cielaka, by w ten sposób uzupełnić nagły deficyt alkocholowy. Było to wielce prawdopodobne, bo rzeczywiście, od paru dni,

gospodarz mocno zakrapiał z kumplami.

         Poleciłem zdajać zalegającą w wymieniu siarę, ograniczyć w żywieniu okopowe oraz pasze treściwe, aby zmniejszyć wydzielanie siary, no i, oczywiście, trzykrotnie w ciągu dnia doić krowę, aby nie dopuścić do stanu zapalnego. Wystawiwszy rachunek kredytowy za usługę, pojechałem do innego zgłoszenia.

         Po kilku dniach do lecznicy przyszła młodsza gospodyni i opowiedziała, jak to, wraz z babcią, niesłusznie oskarżyły męża oraz zięcia w jednej osobie o przehandlowanie cielaka.

     W tej części gminy budynki inwentarskie odstawały od typowych obór bądź chlewni, w których prowadzono chów oraz hodowlę ukierunkowaną na jeden gatunek – bydło mleczne czy  tucz trzody chlewnej. Tu grunty były niskiej klasy, więc w gospodarstwach utrzymywano wszystkiego po trochu. Zatem i

budynki miały specyficzny układ wewnętrzny.

Było tam wydzielone miejsce na utrzymywanie krów, część z kojcami dla trzody chlewnej, gdzieś na skraju pomieszczenia inwentarskiego wydzielono miejsce dla drobiu. Na jednym końcu, najczęściej tym bliższym bydynku mieszkalnego, znajdowało się zazwyczaj pomieszczenie, w którym przygotowywano paszę dla trzody, stał tam parnik, w którym parowano ziemniaki dla tuczników oraz drobiu. Gromadzono w tym pomieszczeniu paszę treściwą oraz otręby, które podawano trzodzie wraz z gniecionymi, parowanymi ziemniakami.

         Pod tym pomieszczeniem najczęściej  była piwnica, w której po wykopkach gromadzono  ziemniaki oraz buraki pastewne. Ziemniaki i buraki zsypywano do piwnicy przez okienko prosto z furmanki czy przyczepy ciągnikowej. Pomocna była tu specjalna, zbita z listew drewnianych, ażurowa rynna, która sprytnie oddzielała nadmiar ziemi przylepionej do bulw ziemniaczanych. W posadzce pomieszczenia nad piwnicą był otwór – właz – przez który wydobywano ziemniaki i buraki.        Rozwiązanie to bardzo ułatwiało pracę w obejściu. Szczególnie w porze zimowej stanowiło to wielkie ułatwienie, gdyż gospodarz nie musiał wychodzić z budynku na zewnątrz po paszę. Z tego pomieszczenia przygotowaną wcześniej paszę bądź rozdrobnione buraki rolnik roznosił wprost do koryt i żłobów.

         Zapoznawszy się z topografią budynku, w dość prosty sposób można było wyjaśnić

nagłe zniknięcie świeżo urodzonego cielaka.

Krowa wycieliła się w nocy sama, bez wiedzy i pomocy gospodarzy. Cielak, ciekawy życia, począł pewnie zwiedzać nocą oborę i, natrafiwszy na niedomknięte drzwi do pomieszczenia z paszą, zawędrował w okolicę włazu do piwnicy, wypełnionej niemal po sufit ziemniakami. Na nieszczęście ten, kto wcześniej wydobywał z piwnicy ziemniaki, nie zamknął włazu. Cielaczek zsunął się po ziemniaczanej pryzmie na sam dół piwnicy. Rankiem, kiedy osoba oporządzająca zwierzęta, zamknęła właz, niczego nie zauważyła. Cielak, zapewne zmęczony próbami wydostania się z pułapki, nie miał już siły, aby oznajmić o swoim istnieniu. Dopiero na trzeci dzień, kiedy gosposia ponownie udała się po nową porcję ziemniaków do parowania, dostrzegła na dnie piwnicy leżącego cielaka.

          Był skrajnie wycieńczony, nie jadł biedak od urodzenia.

Wszystko, na szczęście, skończyło się dobrze.

Wydobyto byczka na zewnątrz i dostawiono do matki. Ta błyskawicznie „wyzdrowiała”. Jej matczyny instynkt oraz odczucie bliskości swojego maleństwa natychmiast odmieniły jej samopoczucie. Przestała pomrukiwać, kręcić się niepokojąco. Skwapliwie zabrała się za niedokończoną toaletę, wylizując centymetr po centymetrze całe ciało synalka.

         Gosposia oraz jej matka musiały przeprosić niesłusznie posądzonego o bezeceństwo gospodarza…

                                                                                    Kazimierz Janik