Jest godz. 14.40. Wszyscy w inspekcji szykują się do zakończenia kolejnego dnia pracy. Nagle telefon. Pani, zapłakanym głosem, przedstawia sytuację: jej krewni z Ukrainy, w trakcie pobytu w Polsce, kupili  psa i postanowili wyjechać z nim na stałe do Danii. Bez paszportu, wszczepionego mikroczipu, bez szczepienia w kierunku wścieklizny. Bo wpadli na „genialny” pomysł że wszystkie formalności załatwią, będąc już na miejscu. Zaraz po przyjeździe udali się do najbliższego lekarza weterynarii.

Ten osłupiał,

gdy zobaczył, że pies, który nie spełniał żadnych formalnych wymogów przekroczenia granicy, tak po prostu wjechał do jego kraju. Poinformował właścicieli zwierzęcia, że, niestety, psa czeka kwarantanna (swoją drogą – bardzo kosztowna), po skończeniu której – jeżeli polskie służby wyrażą zgodę – zostaną odesłani z psem z powrotem lub zwierzę zostanie poddane eutanazji.

         Krewna właścicieli pechowego nabytku, która telefonuje właśnie do inspekcji, oznajmia, że niebawem kończy się kwarantanna (w zasadzie już jutro…), i ona, w ich imieniu, pyta o zgodę na powrót psa do kraju. Wszystko fajnie, tylko – po pierwsze – takich spraw nie załatwia się „na gębę”

(pani dzwoniąca powinna wiedzieć to najlepiej – przyznała się, że ma wykształcenie prawnicze…) – po drugie – w administracji istnieje coś takiego, jak właściwość miejscowa, co w praktyce oznacza, że dany organ zajmuje się tylko sprawami zamieszkujących dany obszar terytorium, w naszym przypadku – powiatu.

         W związku z zaistniałą sytuacją Powiatowy Lekarz Weterynarii odmawia wydania zgody i kieruje petenta do wyższych instancji – Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii lub  Głównego Lekarza Weterynarii oraz prosi o informację w razie ustalenia nowych okoliczności.

         Odzewu nie było, więc nikt się nie spodziewał, że po ok. 2 tygodniach przyjdzie pismo od Wojewódzkiego, który pyta, czy Powiatowy wyraża zgodę na powrót psa do Polski, do jego powiatu, pod konkretnie wskazany adres.

         Dwa dni później kolejne pismo. Tym razem od duńskich służb. Radośnie informują, że właściciele wraz z psem, udali się pod powyższy adres, zanim dostali od nas zgodę (do tej pory nie wiem, jak to możliwe…) oraz że proszą o kontrolę dokumentacji psa.

         No to udajemy się pod wskazany adres i, oczywiście … nikogo nie zastajemy. Ale przypominam sobie, że przecież rozmawiałem wcześniej z krewną właścicieli psa. Dzwonię, przedstawiam się i przypominam całą sytuację. Pytam, gdzie mogę zastać właścicieli wraz z psem.

Słyszę w odpowiedzi, że na pewno… nie w Polsce. Są już z powrotem w Danii. Owszem, wrócili do Polski. Ale na jeden dzień, w trakcie którego wszczepili psu mikroczip, założyli paszport, zaszczepili przeciw wściekliźnie i, nie czekając trzech tygodni, aż szczepienie nabierze ważności, wrócili skąd przyjechali. Ot, po raz kolejny czegoś nie doczytali…

                                                                                           Magdalena Buczek