Obudzony światłem nocnej lampki zdążyłem usłyszeć tylko koniec rozmowy.– Tak, rozumiem, krowa mocno wzdęta, pokłada się na ziemi. Mąż zaraz do pana przyjedzie – oświadczyła Mariolka, odkładając słuchawkę.
– Która godzina?
– Pół do czwartej. Masz wszystko, co trzeba?
– Nie, po drodze muszę wpaść do Ciechocinka po leki. To, co mam w samochodzie, może nie wystarczyć – wyjaśniałem, ubierając się.
W trakcie jazdy przypomniałem sobie, że znowu zmienili kłódkę przy bramce wejściowej na rynek. Będę musiał dostać się do lecznicy przez płot. Niezbyt to politycznie wygląda, ale w nocy pewnie nikt nie zauważy, że pan doktor wchodzi do lecznicy przez płot.
Samochód zostawiłem z zapalonymi światłami obok miejsca, gdzie przeskakiwałem płot. Zabrałem z lecznicy potrzebny sprzęt, pozamykałem i ponownie wlazłem na płot. Gdy byłem na szczycie – z dwóch stron, zza załomów sklepów, raptownie wypadli dwaj policjanci.
– Witamy łaskawego pana, co się robi na tym płocie? – energiczny ton i zdecydowane ruchy przedstawicieli prawa sparaliżowały moje ruchy.
– Przechodzę, zapomniałem klucza od bramki i musiałem dostać się do lecznicy na skróty. Potrzebne mi były narzędzia – starając się utrzymać równowagę na czubku płotu, ostrożnie pokazałem torbę z sondami i sterylizatorem.
– A, to pan jest lekarzem z tej lecznicy… Poznaję pana – z ulgą usłyszałem głos dowódcy patrolu. – Trochę niezwykła to droga, lecz, jak widzę, służba nie wybiera, prawda doktorze?
– A kto lepiej od was wie, jak to jest z tym wybieraniem przez służbę? – zapytałem retorycznie, złażąc wreszcie z płotu.
– Dobrze, że zostawił pan samochód na światłach, inaczej byśmy ostrzej zaatakowali – tłumaczył ten nieco młodszy.
– Dziękuję i przepraszam. Lecz sami panowie wiecie, jak to jest…
– Daleko pan jedzie?
– Z dziesięć kilometrów od Ciechocinka. Mam tam wzdętą krowę. Muszę się spieszyć.
– To nie zatrzymujemy. Czołem!
– Czołem!
Te nocne zgłoszenia mają swój niewątpliwy urok. Ich wspólną cechą jest to, że naprawdę potrafią obudzić człowieka…
Włodzimierz Szczerbiak