Pewnego jesiennego wieczoru zadzwoniła pani nauczycielka z miejscowej podstawówki, prosząc o ratunek dla swojego kilkumiesięcznego psa myśliwskiego posokowca. Pani ta była młodą kobietą – myśliwym (obecnie zapewne nazwano by ją myśliwczynią…). Posokowiec był jej ulubieńcem, oczkiem w głowie. Jednocześnie, ze względu na swój niesforny charakter, był przyczyną wielu problemów.

            Tak zdarzyło się i tym razem. Objawy były wielce niepokojące. Pies dosłownie się dusił, miał wzdęty brzuch, wszystko wskazywało na to, że bardzo cierpiał.

            Po podaniu Biovetalginu zwierzak trochę się uspokoił, ale jego brzuch rósł… jak na drożdżach.
            I nagle olśnienie: pani Beata przypomniała sobie, że miała przygotowane drożdżowe ciasto na pączki. Pies, biegając po mieszkaniu, trafił do kuchni – i ,,się poczęstował”.

            Szybko podałam lek wymiotny. Właścicielka wyniosła psa na rękach na dwór. Po chwili poprosiła, żebym wyszła zobaczyć, co się stało. Okazało się, że pies nie jest już okrągły i… obwąchuje, leżącą na ziemi, kulę ciasta wielkości bochenka chleba. Połknięte przez psa ciasto drożdżowe miało w żołądku doskonałe warunki żeby wyrosnąć (ciepło i wilgoć). Rozciągnięty maksymalnie żołądek uciskał na przeponę, powodując duszność i objawy bólowe.

            Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie. Bohater opowiadania nieraz popisywał się na polowaniach, wzbudzając podziw myśliwych. I myśliwczyń…

                                                                                          Ewa Kaznocha