Z „Generałem” widywałem się codziennie, zawsze rano. Przychodziłem o świcie do stajni, by sprawdzić, czy żyje.  „Generał” miał już swoje lata – i nigdy nie było wiadomo, czy nazajutrz się zobaczymy…

            W Karpackiej Brygadzie Wojsk Ochrony Pogranicza w Nowym Sączu, gdzie miałem zaszczyt służyć ojczyźnie jako sanitariusz weterynaryjny, „Generała” poznałem tuż po unitarce. Koń leciwy, poczciwy, łagodny, po wielu latach służby w batalionie w Sanoku, opadł z sił, po bieszczadzkich górkach nie mógł już sprawnie stąpać, więc przeniesiono go do jednostki macierzystej – do Nowego Sącza, na emeryturę. W Sączu sprawował się całkiem nieźle. Rano dyżurny pomocnik kuchenny zaprzęgał go do dwukółki, którą spod chlewostajni zabierał puste pojemniki na odpady kuchenne, potem jechali pod stołówkę, skąd zabierali pojemniki wypełnione resztkami śniadaniowymi, którymi karmiono wojskowe świnie. Wieczorem, z poobiednymi i pokolacyjnymi resztkami, operację tę powtarzano.

            „Generał” był zwierzęciem inteligentnym. Gdy się orientował, że jego wózek jest już załadowany, nie potrzebował żadnej komendy – ruszał prosto pod stołówkę i zatrzymywał się przy rampie rozładunkowej. Podobnie zachowywał się w drodze powrotnej.

Niestety, lata robiły swoje. „Generał” coraz bardziej  stawał się niesprawny, stąpał coraz gorzej, męczył się przy niewielkim wysiłku.  Szef jednostkowej służby, lekarz weterynarii, ppłk. Tadeusz Łobodziński, uznał, że czas zakończyć męczenie zwierzęcia – wydał  zlecenie o skierowaniu go na ubój.

            W przeddzień zabrania „Generała” do ubojni zakupiłem flaszkę. Poszedłem do zwierzaka, wrzuciłem mu do żłobu sporo siana, pod żłób też nieco wrzuciłem – i na tym sianie z butelczyną się położyłem. Ile z „Generałem” gadałem, nie pamiętam…

            Pamiętam, że obudziło mnie szturchanie. Doktor Łobodziński, zaniepokojony moją długą nieobecnością w gabinecie, pofatygował się do stajniochlewni i zastał mnie śpiącego  pod żłobem „Generała”.

           – Synuś (tak zawsze się do mnie zwracał), ja rozumiem. Mnie też konika żal. Ale tak trzeba….Odpocznij, napij się wody. Na kompanię się nie śpiesz – byleś przed dziesiątą zdążył…

            Przed dziesiątą zdążyłem.

            Ale nazajutrz czułem się fatalnie. Chyba nie z powodu kaca. Raczej z powodu utraty przyjaciela. Jednego z niewielu,  jakich w wojsku miałem…                                                                                           Władysław Styrczula