Taki zabieg w połowie ostatniego stulecia XX wieku nie był czymś nadzwyczajnym. Psom obcinało się ogony,  „modelowało” uszy – aby wyglądały pięknie. Zabieg podnosił cenę zwierzaka, dawał właścicielom większe szanse na zwycięstwo ich pupila w konkursie piękności. Dziś takiej operacji już bym się nie podjął  –  za jej przeprowadzenie grozi nawet odsiadka.

            Modelowane uszu u pasa określa się fachowo kopiowaniem. Określenie bez sensu, ale niech tam, nie mam wpływu na weterynaryjne nowotwory i dziwactwa słowne… 

            W połowie ostatniego stulecia maltretowanie psów w celu wydobycia z nich wątpliwej urody było niezwykle modne. Krótki ogonek i krótkie, sterczące uszy piesków  były przez ich właścicieli szczególnie mile widziane.  Pieski ze sterczącymi uszkami były w znacznie wyższej cenie niż kłapouchy, a na wystawach tylko takie miały szanse na medale. Weterynarze, prócz swych racjonalnych zajęć, miewali więc dość często zlecenia, aby… maltretować pieska.

            Niestety, mnie też to się przydarzyło. 

Kilka razy uczestniczyłem, jako asystent, w maltretowaniu  przy tych zabiegach.

            Raz (jeden i ostatni!) maltretowałem samodzielnie. W 1976 roku, tuż przed zakończeniem obowiązkowej służby wojskowej w jednostce w Nowym Sączu (Karpacka Brygada Wojsk Ochrony Pogranicza), gdzie pełniłem funkcję sanitariusza weterynaryjnego, mój szef, lek. wet. ppłk Tadeusz Łobodziński, dostał zlecenie od zaprzyjaźnionej rodziny na wykonanie zabiegu modelowania. W umówionym terminie pułkownikowi coś nagłego wypadło, więc zapytał mnie, czy nie podjąłbym się samodzielnego wykonania zabiegu.

            Tylko na to czekałem. Jak najbardziej!

Wreszcie będę mógł błysnąć się popisać przed szefem,

który, widząc wcześniej moje, kiepskiej jakości popisy, twierdził, że będzie ze mnie weterynarz, jak z koziej dupy trąba…

            W zaprzyjaźnionym domu, oprócz skazanego na maltretowanie pieska, czekała na mnie ok. 70 – letnia babcia i ok. 10 – letni wnuczek. Domownicy w średnim wieku – syn i synowa – akurat musieli nieoczekiwanie wyruszyć na drugi koniec Polski (pogrzeb lub ślub – nie pamiętam). A z pozbawieniem pieska części małżowin i ogonka nie można było za bardzo zwlekać – za chwilę mógł być za stary na takie operacje, a w dodatku zbliżał się termin wystawy, na której miał szanse na medal.

            Na stole, na prześcieradle, posadowiliśmy pieska, podałem mu dożylnie środek ogólnie znieczulający  (nazwy nie pamiętam), po chwili spał, jak dziecko.

            Z ogonkiem poszło sprawnie. Szybkie podgolenie, dezynfekcja, cięcie, kilka szwów – i po robocie.

            Ucho wymagało już więcej uwagi i czasu. Golenie dłuższe, wytyczenie linii cięcia też trudniejsze. Może bardziej skrócić małżowinę? A może zostawić większy fragment? 

Trochę to trwało. Pewnie za długo.

Bo gdy zszywałem ranę pooperacyjną, piesek zaczął reagować. Pod koniec zszywania pierwszego ucha łypnął na mnie nieprzyjaznym wzrokiem. Aby mu ulżyć, znieczuliłem dodatkowo, miejscowo, okolicę szycia (wiedziałem, że niektórzy koledzy z branży podobne zabiegi wykonują tylko pod znieczuleniem miejscowym). Nieco pomogło, rzadziej wierzgał nogami.

            Przystępując do zabiegu na drugim uchu, poprosiłem wnuczka, aby przytrzymywał psa na wypadek, gdyby ten reagował nazbyt żywo. Golenie przebiegło bez przeszkód. Dezynfekcja też. Ale gdy zacząłem nacinać małżowinę, piesek nagle się zerwał, jednym susem skoczył ma podłogę i błyskawicznie zniknął pod kanapą.

            Kanapa była wielka, głęboka, zabytkowa,ważąca „na oko” kilkaset kilogramów. W dodatku połączona z biblioteką, wypełnioną bardzo bogatym zestawem książek. Przesuniecie tych mebli wydawało się rzeczą dość trudną, jeśli wręcz nie niemożliwą. A wywabienie pacjenta z tej kryjówki stało się wręcz beznadziejne. Gdy wnuczek, posługując się pogrzebaczem i kawałkiem kiełbasy, został dziabnięty przez zestresowaną psinę w palec (na szczęście niegroźnie), babcia, zapoznawszy się przedstawionym jej przeze mnie postępem zabiegu i rokowaniami, ogłosiła werdykt:

– Panie żołnierzu, na dziś koniec.

Do jutra piesek zgłodnieje i spod kanapy wylezie. A jak nie, to jutro syn wraca i go wyciągnie. I wtedy skończy pan robotę.

            Roboty nie skończyłem. Nazajutrz, z samego rana miałem rozkaz wyjazdu do paru strażnic na południowej granicy, gdzie miałem zaszczepić konie.

            Robotę skończył szef.

            – Ile dałeś środka znieczulającego tej psinie? – zapytał mnie po powrocie.

            Tyle, a tyle (dziś nie pamiętam – ile, ani nawet jaki to był preparat).

            – Psiakrew. Trzeba było dać dwa razy więcej. Nie doszacowałeś wagi… Dlatego miałeś problem.

                                                                                                               Władysław Styrczula 

Ps.

W Polsce od 2012 roku zabiegi na zwierzęciu, mające na na celu zmianę jego wyglądu, z inną intencją niż ratowanie jego zdrowia lub życia, sklasyfikowane są jako znęcanie się nad zwierzętami i stanowią przestępstwo zagrożone karą pozbawienia wolności lub grzywną.