Wiosną, jadąc na zgłoszenie wpakowałem samochód w sporą kałużę. Roztopy spowodowały, że na samym skrzyżowaniu dróg, w zagłębieniu powstałym między asfaltem, a piaszczystą drogą wiodącą do wsi nagromadziła się masa wody. Większą część rozlewiska udało mi się sforsować siłą rozpędu. Przez telefon uprzedzali, że dojechać się da tylko od strony Służewa, a ja i tą drogą nie potrafię dojechać!
Słoneczko przygrzewa, ptaszki śpiewają, a samochód w kałuży. Wstyd kogokolwiek prosić o pomoc! Takie małe bajorko i klops? Z jednej strony samochodu można sięgnąć nogą do brzegu bajorka. Tam też w wykrot wpadło mi przednie koło. Lewarek i trochę gałęzi pozwoliły mi wygrzebać się z pułapki. Na szczęście dalej droga okazała się całkiem przejezdna.
Piaskowa, nie całkiem jeszcze rozmarznięta droga, a wzdłuż niej rachityczne, drewniane słupy doprowadzające prąd. Kilka rozsianych wokół chałup. Pofałdowany teren ukrywa wśród swoich kotlinek wiele jeziorek, a właściwie to zaledwie większych sadzawek. Niektóre z nich są nawet rybne. Nad jednym z tych „jeziorek” położone jest gospodarstwo pana Jana. Owe Parcelki, gdzie przyszło mieszkać panu Janowi położone są tak, że z jednej strony graniczą ze ścianą lasu za którą znajduje się jeden z większych poligonów wojskowych, z drugiej natomiast – przylegają do peryferiów Aleksandrowa. Myliłby się jednak ktoś sądząc, że jest to wioska podmiejska. Dojazd od strony miasta, prawie przez okrągły rok okazuje się na tyle makabryczny, że prawie wszyscy korzystają z dwudziestokilometrowego objazdu przez Służewo, aby dostać się do wsi. I tą właśnie drogą, rozbryzgując na boki kałuże lodowatej wody dotarłem do zagrody Pana Jana.
Może sama nazwa wioski wydawać się nieco skromna, tym bardziej imponujący jest wysiłek pana Jana, który na piasku, odziedziczonym po rodzicach posadził kilka hektarów sadu jabłkowego i pobudował nowoczesny dom mieszkalny z przechowalnią owoców zamiast wysokiej piwnicy. Taka inwestycja, przeprowadzona w oparciu o zasoby lichutkiej ziemi wymagała tylu wyrzeczeń i pracy, że ja nie jestem ich w stanie sobie uzmysłowić. Uprawa ziemi i prowadzenie sadu absolutnie nie mogły wystarczyć na utrzymanie i rozwinięcie w miarę nowoczesnego gospodarstwa. Pan Jan postanowił więc sprzedawać swój towar w odległej o cały dzień jazdy samochodem Gdyni, na targu. Tam, przy straganie stanęła jego żona i handlowała owocami. Jedna krówka, aby starczyło mleka dla rodziców pana Jana, maciorka i kilka świniaczków, a i pan Zając do pomocy w obejściu, bo przy nawale obowiązków często brakowało czasu na prace wokół obejścia.
Poród okazał się dosyć prosty. Cielak miał podwinięte nóżki, a krowa, wieloródka nie przeszkadzała mi zbytnio w pracy przy korygowaniu ułożenia kończyn maleństwa.
– Jaki ładny cielak! Jak udało się panu tak szybko ją wycielić? Radziły tu już od rana najtęższe głowy ze wsi, ale nic nie mogły wymyślić. Pan popatrzył, włożył jedną rękę, potem drugą, kazał ciągnąć i – jest mały byczek! – zadowolony gospodarz częstował mnie herbatą w kuchni wysokiego parteru swojego domu.
– Był to niezbyt trudny przypadek, więc poszło szybko.
– Panie doktorze, ja mam syna w pańskim wieku, niedawno skończył studia ogrodnicze, lada dzień ściągnie z Warszawy – rozpoczął rozmowę pan Jan.
Mieszkanie okazało się być dość surowe, nie opływające w zbytki, ale utrzymane w nienagannym porządku przez gospodarza i zaglądającą tu czasami z Gdyni gospodynię.
– My z żoną na dobre pójdziemy do Gdyni, a Jasiek z Anią i synami przyjdą tu gospodarzyć – obiecywał mi pan Jan, największy gospodarz w Parcelkach – Chciałbym, abyście się poznali, niech pan doktorze im pomoże w początkach, na pewno się polubicie.
Za oknem kuchni, hen aż po las będący granicą poligonu stoją równe rzędy jabłonek.
Kilka pagórków dalej znajduje się wysypisko śmieci dla Aleksandrowa, Ciechocinka i okolicznych gmin. Sąsiedztwo nieszczególnie miłe, na szczęście nie codziennie zdarzały się exodusy szczurów z ich ulubionych kwater w śmietnisku. I jak tu zachwalać to miejsce młodym, przyszłym gospodarzom? Jasiek, Ania oraz jej dziatwa okazali się całkiem interesującymi osobami. Współpraca z nimi była równie przyjemna jak z poprzednim gospodarzem.
Włodzimierz Szczerbiak