Prawie każdego, w czasie młodzieńczego realizowania się w zawodzie, również i mnie dopadła niemoc zdrowotna. Praca w terenie rolniczym, zjednywanie sobie potencjalnych klientów oraz zdobywanie ich zaufania i, co najważniejsze, bardzo niehigieniczny tryb życia z tym związany, niosło za sobą ryzyko wystąpienia kłopotów sercowych.
Spora dawka nikotyny z, popularnych w kręgach rolników w minionych latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, Klubowych oraz Sportów, dopełniona słuszną dawką kofeiny z wszechobecnej na wsi kawy „plujki”, serwowanej obowiązkowo w szklankach w drucianych koszyczkach z uszkiem przy każdej okazji bytności w gospodarstwach, musiała w młodym, liczącym trzydzieści parę lat organizmie wywołać spore rozkojarzenie. Do tego przytrafiały się – a jakże by mogło być inaczej w terenie – równie częste okazje szybkiej konsumpcji czegoś mocniejszego, nie zawsze wiadomego pochodzenia… Coraz mocniej dawały mi się we znaki objawy wewnętrznego rozdrażnienia, nasiliła się bezsenność, słowem: coraz mocniej odczuwałem, że
z moim serduchem dzieje się coś niepokojącego.
W pobliskiej wiosce, w tamtejszym wiejskim ośrodku zdrowia, pracowała, jako główna pielęgniarka, żona kolegi – lekarza weterynarii, rencisty Witka. Podczas rozmowy z kol. Witkiem wyjawiłem mu swój problem zdrowotny. Maria, żona Witka, podchwyciła temat i zaproponowała mi wizytę u kierownika jej placówki zdrowotnej. Nowo zatrudniony w tym ośrodku lekarz, przybyły do tej placówki z jednego ze śląskich szpitali, cieszył się od samego początku swojej bytności w wiejskiej lecznicy, czyli od ok. dwóch miesięcy, dość pochlebnymi opiniami. Kierownik ośrodka zdrowia, wprawdzie o specjalizacji chirurgii ogólnej oraz rehabilitacji, został zatrudniony na stanowisku dzisiejszego lekarza rodzinnego. Jako jedyny lekarz medycyny w gminie musiał rozwiązywać wielorakie problemy zdrowotne swoich pacjentów. Pani Maria, prawa ręka kierownika, reklamowała dotychczasowe dokonania nowego doktora, zachęcając okolicznych mieszkańców do korzystania z jego wiedzy nie tylko z dziedzin, w których się wcześniej specjalizował, ale również np. dotyczących problemów kardiologicznych itp. Zachęcony pozytywnymi opiniami o doktorze, poprosiłem o umówienie wizyty. Maria nie kazała długo czekać. Zapewne, jak to bywa przy protegowaniu pacjenta, opowiedziała swojemu kierownikowi o moich problemach zdrowotnych no i chyba wyjawiła kim jestem. I pewnie to również, że jestem przyjacielem rodziny (co było prawdą). Teraz, po latach jestem pewny że medyk długo przed moją wizytą miał już dla mnie gotową diagnozę.
Doktor przyjął mnie punktualnie w swoim gabinecie i po krótkiej, kurtuazyjnej wymianie zdań,
zapytał wprost, czego się napiję.
Z lekka skrępowany pytaniem – wszak byłem tego dnia nadprogramowym pacjentem, pewnie zabierający doktorowi drogocenny czas, nieśmiało odmówiłem, zarówno herbaty, jak również kawy, wykręcając się śniadaniem, które zjadłem pół godziny wcześniej.
Doktor na moje wykręty nie był czuły, roześmiał się w głos, podszedł do lodówki i otworzywszy jej drzwi wskazał ręką na kilka butelek przeróżnych trunków, poczynając od wskazania na buteleczkę czystej. Oniemiałem, wszak ja tu po pomoc w problemach kardiologicznych przybywam, a tu taka niespodzianka…
No to kręcę, ściemniam dalej – właśnie przyjechałem autem, jest dopiero dziewiąta rano i przede mną cały dzień pracy. Doktor i na te wykręty był nieczuły. Nie chcąc uchodzić za zagorzałego abstynenta, dałem się namówić na szklaneczkę whyski, ale pod jednym wszak warunkiem, mianowicie że zostanę obdarowany receptami, które pozwolą mi na dojście do siebie. Doktor wypisał kilka recept, wyjaśnił co po kolei mam połykać.
O własnych siłach udało mi się oddalić z gabinetu.
Jeszcze tego samego dnia wykupiłem leki i przystąpiłem do kuracji. Mijały kolejne dni a z moim zdrowiem jakby coraz gorzej. Teraz to już zupełnie utraciłem zdolności do snu, po prostu czułem się fatalnie.
Będąc z wizytą u krówki kuzyna, który przeszedł poprzedniego roku zabieg wszczepienia zastawek sercowych, dowiedziałem się, że właśnie za dwa dni ma się stawić na badania kontrolne u profesora w renomowanej krakowskiej klinice na Prądnickiej (obecnie Klinika Jana Pawła II), gdzie dokonano operacji wszczepienia zastawek. Słysząc o moich problemach kuzyn zaproponował, abym pojechał z nim do kliniki i, przy jego protekcji, znany mu zespół kardiologów z pewnością zajmie się i mną.
Tak też się stało. Pan docent zrobił podstawowe badania poszerzone o EKG, Echo serca – i ostatecznie wydał diagnozę.
– Serce ma pan zdrowe … –
oznajmił, po czym dodał: – wszystkie, zapisane przez mojego poprzednika, leki proszę odstawić, a najlepiej wyrzucić do kosza.
W zamian zapisał mi kropelki uspokajające i na łatwiejsze zasypianie – śmiałem się, że to kropelki dla starszych pań, takie na lepszy sen. Dodatkowo zalecił abstynencję od nikotyny oraz nadmiernych ilości kofeiny no i oczywiście od wszelakich trunków.
Muszę przyznać że trochę byłem tą diagnozą zadziwiony oraz zaniepokojony ale postanowiłem zawierzyć nauce. Pomogło. Na szczęście Pan Docent wspomniał równieź i to, że ta abstynencja to tylko na pewien czas. Że po unormowaniu się pracy serca mogę liczyć na małe co nieco. Po kilku wreszcie przespanych nocach wróciłem do żywych. Od tego czasu jakoś niepewnie i niechętnie oddaję się w ręce doktorów co to… z oczu potrafią nakreślić główne kierunki terapii.
Z czasem okazało się, że ów gościnny doktor został karnie przeniesiony z dużego śląskiego szpitala na stanowisko kierownika wiejskiego ośrodka zdrowia za….. nadużywanie alkoholu.
Kazimierz Janik