KLUB SENIORA LEKARZY WETERYNARII
woj. Małopolskiego
Aktualności Klubu Seniora
Galeria Klubu Seniora
Opowiadania lekarzy weterynarii z życia zawodowego
Pierwsze kroki na swoim
Rok 1989 to z pewnością ten czas, w którym pewnie każdy lekarz weterynarii w kraju zachodził w głowę, co to dalej będzie z tą weterynarią i co takiego należy począć, by zabrać się z falą zapowiadanych zmian w krajowej gospodarce. Jak sprawić, by wreszcie pójść na swoje. Praca w jeszcze prowadzonych wówczas PZLZ była coraz słabiej opłacana, a galopująca inflacja
Technik weterynarii za Wielką Wodą. Tańczący z… kurami
Kiedy w 1982 roku, jako polityczny uchodźca, znalazłem się w Stanach Zjednoczonych, miałem nadzieję na znalezienie pracy jako technik weterynarii. Moje późniejsze wykształcenie prawnicze (magister po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim) nie rokowało bowiem, w perspektywie co najmniej kilku lat, najmniejszych szans na pracę w tym zawodzie. Głównie z powodu bariery językowej, zupełnie innego systemu prawa i konkurencji na rynku
Wielka przemiana służby weterynaryjnej jednym kolegom pomogła, innym nie koniecznie. Niektórych skłoniła do ujawnienia swego prawdziwego, brzydkiego oblicza… Wyścig szczurów…
W roku 1990 w naszym kraju nastąpiła radykalna zmiana struktury zawodu lekarza weterynarii. Dotychczasowa państwowa służba weterynaryjna, podobnie zresztą jak wiele innych dziedzin gospodarki, poddała się masowemu procesowi prywatyzacyjnemu. Zaraz po uchwaleniu ustawy o zawodzie lekarza weterynarii oraz o izbach lekarsko – weterynaryjnych, nie czekając na uregulowania prawne dotyczące procesu prywatyzacyjnego, wielu kolegów – lekarzy weterynarii, postanowiło na własnych
Zachciało się Serwinowi kozaczyć
Rok 1989 witałem z nowymi nadziejami. Kształtująca się sytuacja polityczno-gospodarcza w kraju dawała promyk nadziei na nowe rozwiązania w działalności gospodarczej. A i w życiu prywatnym nastąpił przełom. Budowa domu w Kamionce Wielkiej ruszyła z kopyta. Wkrótce przekonałem się, że moje wynagrodzenie z pracy w lecznicy weterynaryjnej jest niższe niż pomocnika na budowie. Stanąłem przed wyborem – co dalej.
Wyalienowanie
Bywa, że pada deszcz, gołymi gałęziami targa porywisty wiatr. Barowa pogoda, właśnie ona skłania do takich myśli, bo życie jest trywialne. Ginie rozdział między bytem i niebytem, brudem i czystością, z potem na skroniach przeplata się pusty śmiech. Dla jednych to dzień powszedni, dla innych egzotyka, surrealizm. To, co opisałem poniżej stanowi typowy przypadek „męki reportera”, bełkot przeznaczony do kosza.
Kto to widział, żeby w kurorcie po niebie latały sobie jakieś głupie sowy! Straszna rodzinka z… Ciechocinka!
Jasny gwint! Znowu mnie nie było w lecznicy! A stała się rzecz straszna! Ale zacznijmy od początku… W naszym kurorcie, zgodnie z pradawnymi przekazami, gdzieś na dzwonnicy kościoła, urzęduje sowia rodzinka. Żyje ona sobie w pełnej harmonii ze wszystkimi statecznymi mieszkańcami grodu. A stateczni mieszkańcy, to – zdaniem sów – tacy, co wieczorem nie szwendają się niepotrzebnie po skwerach.
O Baśce, co wargą ruszała
– Malinowski, z Rudaka. – Szczerbiak, z Czerniewic. – Pan jest weterynarzem? – Lekarzem weterynarii. – Znaczy: weterynarz! – No! – odparłem, jak zwykle w takim wypadku – ni to po polsku, ni to po angielsku. – Rozumiem, że doszliśmy do porozumienia w tym zakresie. Czy leczy pan konie? – Owszem – tym razem z niejaką uwagą spojrzałem na gościa,
Jeśli doktor nie zabierze banknotu, nie wypuszczę z izby… Honorowy staruszek z Korei
W latach osiemdziesiątych minionego stulecia zdarzały się chwile niezwykłe, dla których trud włożony w pracę, jaką przychodziło nam, terenowcom, wykonywać, wspominamy dziś z przyjemnością. Takie momenty mobilizowały do dalszego działania. Pilica leży na Szlaku Orlich Gniazd. Geograficznie tereny te nazywamy Wyżyną Krakowsko-Częstochowską lub Jurą Krakowsko-Częstochowską. Jura to teren bogaty w spore wzniesienia oraz przeurocze doliny, wąwozy, jary. Nie brakuje
Niecodzienny przypadek niesienia pomocy.
Pracując po studiach w PZLZ przez ok. osiem lat, postanowiliśmy wraz z żoną upiększyć odziedziczony przez nią dom, w którym zamieszkaliśmy. Szef firmy, której zleciłem odnowienie elewacji domu, zwierzył mi się ze swoich rodzinnych problemów. U jego ośmioletniego syna zdiagnozowano białaczkę. Pewnego dnia zrozpaczony, bezradny pan Zdzisław, ojciec śmiertelnie chorego dziecka, poprosił mnie o przysługę. Po nieudanych, licznie podejmowanych
Ratujmy weterynarię!
W pierwszym szeregu obrońców naszego zawodu – jak wynika z doniesień mediów – stanęli doktorzy Kołodziej i Leonkiewicz. Ich zdaniem, najbardziej korupcjogennym czynnikiem są niesprawiedliwe wynagrodzenia. Jeden zarabia więcej, inny mniej. Skandal ! A podobno wyrośliśmy już z socjalizmu, każdy sam sobie rzepkę skrobie. Niemniej Główny Inspektorat stara się zadbać, żeby każdy, niezależnie od tego, ile się naskrobie –
I jak tu ganić stan wojenny? Kto kombinuje, ten… jedzie!
W okresie stanu wojennego każdy obywatel otrzymywał comiesięczny przydział na zakup niezbędnych artykułów. Pobierane w gminie karteluszki zawierały kupony, które sprzedawca wycinał i zabierał, wydając zakupione artykuły pierwszej potrzeby – cukier, masło, mięso, olej itp. W zestawie reglamentowanych artykułów nie zabrakło również używek w postaci papierosów oraz alkoholu. Reglamentacji podlegało również paliwo. I pomyśleć, że to wszystko zaplanowano
Kombatanci
Stan wojenny w zasadzie wybitnie nie służył konsumpcji napojów wyskokowych w zakładach pracy. Są jednak okoliczności zmuszające do takich niepraworządnych działań. Jest to tak zwana siła wyższa. Przykładem okoliczności zmuszających do obchodzenia prawa mogą być imprezy organizowane przez Stanisława. Impreza musiała się odbyć niedługo po ogłoszeniu stanu wojennego, w okresie obowiązywania najsroższych rygorów, wszędzie mógł się wtedy czaić wywrotowiec z