KLUB SENIORA LEKARZY WETERYNARII
woj. Małopolskiego
Aktualności Klubu Seniora
Galeria Klubu Seniora
Opowiadania lekarzy weterynarii z życia zawodowego
Salto mortale
Zaraz po studiach przyszło mi się zmierzyć bezpośrednio z zawodem lekarza weterynarii – prawdziwego terenowca – nie jakiegoś „gabineciarza”, co to boi się wyzwań z dużymi zwierzętami, w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. W tamtym czasie wszystko wyglądało inaczej. Przepisy dotyczące prokreacji u dużych zwierząt gospodarskich zwalczały ze wszech miar, nie nadzorowany przez nikogo, „lewy” rozród, taki z wykorzystaniem rozpłodników
Mój zawodowych chrzest bojowy. Wielka improwizacja
Po studiach na wydziale weterynaryjnym AR w Lublinie i odbytych stażach lecznicowych, rzeźnianych, w laboratorium (ZHW) oraz na punkcie granicznym w Zebrzydowicach, osiadłem na etacie ordynatora w PZLZ w małej miejscowości Pilica, wówczas nie posiadającej praw miejskich (dzisiaj, po odzyskaniu praw, ponownie jest to miasteczko). Obsadę placówki (wówczas państwowej) stanowili dwaj lekarze (w tym ja), technik weterynarii, sekretarka oraz
Pierwsze loty
– Kolego Włodku, mamy dziś daleką trasę, jedziemy na rumenotomię za Lubanie, do Zwolińskiego. Byłem tam parę dni wcześniej i wykryłem ciało obce w przedżołądku, będziemy operować – tymi słowami kierownik zaprosił mnie do swojego malucha, stojącego na dziedzińcu włocławskiej lecznicy. Żółty samochodzik, dokładnie wypełniony nami i sprzętem, szybko opuścił teren zakładu. Znaleźliśmy się wśród jesiennych pól. Jesień –
Koniec świata! Kobieta czyści u mnie wieprzki…
Do naszej lecznicy wpłynęło zgłoszenie od gospodarza, p. Henryka z miejscowości Czarne, dotyczące kastracji prosiąt. Mąż Andrzej, też lekarz weterynarii, wyjechał do innego zgłoszenia – trudnego porodu. I nie wiadomo było, kiedy wróci. Postanowiłam pojechać do zgłoszenia sama. Zajechałam na podwórze. Przygotowałam potrzebny sprzęt. Cały czas byłam mocno obserwowana przez p. Henryka. W międzyczasie zawołał swoją matkę,
My, weterynarze, w roli złodziei
Akcje masowe – jak szczepienie przeciw różycy, tuberkulinizacja, odgzawianie – nie wymagały indywidualnych powiadamiań rolników o planowanych terminach zabiegu. Zwykle sołtys informował na tablicy przed sklepem o planowanej akcji, w razie potrzeby do agitacji dołączał się kierownik szkoły, a nawet … proboszcz – gdy była nagła potrzeba, w ogłoszeniach parafialnych dodawał komunikat służb weterynaryjnych. Słowem – wieś wiedziała, że weterynarze
Pomagając innym, można zaszkodzić sobie. Dobre serce to za mało
Budynek PZLZ w Pilicy mieścił się na końcu ul. Mickiewicza, za kompleksem budynków OSM Pilica oraz Bazy Transportowej tej spółdzielni. Dalej, w kierunku Klucz i Olkusza, przy tej ulicy stało parę domostw, w tym wapiennik oraz gospodarstwo rolne, na którym gospodarzyła starsza pani z synem w wieku ok. 40 lat. Wzrok syna pozostawał wiele do życzenia. Pewnie, jako smakosz
Pacjentka w sztok pijana
Będąc młodym, ambitnym, dobrze rokującym terenowcem, zdarzył mi się niecodzienny przypadek. W tamtych, przedinternetowych czasach, w pierwszej połowie latach 80-tych ubiegłego stulecia, każde święta, zarówno zimowe – Bożego Narodzenia – jak i wiosenne – Wielkanocne – obchodziliśmy w ścisłym gronie rodzinnym. Każdego dnia podczas owych świąt zajeżdżaliśmy swoimi sprzętami: ja wartburgiem przejściówką z lat pięćdziesiątych, mój starszy brat syrenką
Poliklinika – to brzmi dumnie…
Najpierw był tylko Pan Bóg i nie było nic. Potem – ministerialnym zarządzeniem – wyleciałem z pracy. Na bruk, jak wszyscy. Trzeba było coś robić. Zrobiłem więc lecznicę. A tak naprawdę – historia lecznicy zaczyna się od teczki i telefonu, aby po etapie szałerka na targowisku przejść do stanu obecnego – „nowoczesnej polikliniki”. Gabinet weterynaryjny w moim mieście posiada
Za zdrowie 46 koni!
Doktor się nie napił, bo za długo sikał… Praca lekarza weterynarii w terenie niosła codzienne nowe wyzwania. Po wcześniej, niż zakładał plan stażu, podjętej pracy zawodowej na Orawie każdy dzień niósł nowe wyzwania. Właśnie dobiegał końca kolejny dzień pracy. Jeszcze tylko sprawdzić, czy wszystko wpisane do książki leczenia, uporządkować biurko i pora na wyjazd autobusem do miejsca zamieszkania. Wtem do
Rutyniarz.
Dosyć szybko po podjęciu w 1980r. pracy w PZLZ w Pilicy, nastąpiła pewnego rodzaju specjalizacja kadry lekarskiej. Najmłodszy z nas stażem oraz wiekiem namaszczony został na anastezjologa oraz chirurga, ja bardziej gustowałem w chorobach wewnętrznych, zaś nasz kierownik Jerzy – rocznikowo równy mojemu wiekowi, ale o rok starszy stażem (ukończył weterynarię po czteroletnim liceum, a ja po pięcioletnim technikum
Zakopane, Zakopane bardzo mocno narąbane… Nie ma wyjścia – trzeba zalać robaka
Spirytus i wódkę trzeba zmieszać w proporcji 1:1 i pić bez bez zagrychy i popitki. Nie na kieliszki, ale ile kto zdoła. To nie było polecenie, lecz stanowcze zalecenie kierownictwa zakopiańskich Zakładów Mięsnych, dotyczące pracowników firmy, wykonujących swe obowiązki. Byłem jednym z nich. Zalecenie potraktowałem śmiertelnie poważnie. Bo powiedziano nam, że picie może uratować życie. Jak po tej kuracji do
Nieznajomość przepisów szkodzi. Długa droga na skróty
Jest godz. 14.40. Wszyscy w inspekcji szykują się do zakończenia kolejnego dnia pracy. Nagle telefon. Pani, zapłakanym głosem, przedstawia sytuację: jej krewni z Ukrainy, w trakcie pobytu w Polsce, kupili psa i postanowili wyjechać z nim na stałe do Danii. Bez paszportu, wszczepionego mikroczipu, bez szczepienia w kierunku wścieklizny. Bo wpadli na „genialny” pomysł – że wszystkie formalności załatwią, będąc