KLUB SENIORA LEKARZY WETERYNARII
woj. Małopolskiego
Aktualności Klubu Seniora
Galeria Klubu Seniora
Opowiadania lekarzy weterynarii z życia zawodowego
Wyleczy bądź nie…, ale pewne że poczęstuje…
Prawie każdego, w czasie młodzieńczego realizowania się w zawodzie, również i mnie dopadła niemoc zdrowotna. Praca w terenie rolniczym, zjednywanie sobie potencjalnych klientów oraz zdobywanie ich zaufania i, co najważniejsze, bardzo niehigieniczny tryb życia z tym związany, niosło za sobą ryzyko wystąpienia kłopotów sercowych. Spora dawka nikotyny z, popularnych w kręgach rolników w minionych latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, Klubowych
Pożegnanie z „Generałem”
Z „Generałem” widywałem się codziennie, zawsze rano. Przychodziłem o świcie do stajni, by sprawdzić, czy żyje. „Generał” miał już swoje lata – i nigdy nie było wiadomo, czy nazajutrz się zobaczymy… W Karpackiej Brygadzie Wojsk Ochrony Pogranicza w Nowym Sączu, gdzie miałem zaszczyt służyć ojczyźnie jako sanitariusz weterynaryjny, „Generała” poznałem tuż po unitarce. Koń leciwy, poczciwy, łagodny, po wielu
Pies na pączki
Pewnego jesiennego wieczoru zadzwoniła pani nauczycielka z miejscowej podstawówki, prosząc o ratunek dla swojego kilkumiesięcznego psa myśliwskiego – posokowca. Pani ta była młodą kobietą – myśliwym (obecnie zapewne nazwano by ją myśliwczynią…). Posokowiec był jej ulubieńcem, oczkiem w głowie. Jednocześnie, ze względu na swój niesforny charakter, był przyczyną wielu problemów. Tak zdarzyło się i tym razem. Objawy były wielce
Panie Doktorze, uprzejmie donoszę…
W jednej z wiosek w gminie Trzyciąż, należącej do powiatu olkuskiego, od zarania, na kilkunastu hektarach gospodarzył stary ojciec wraz z dwoma synami. Już od dawna, krążyły legendy, że od pokoleń, toczyli oni wojnę z sąsiadem o przysłowiową piędź ziemi. Kiedy schorowany ojciec zmarł, sprytny sąsiad przypuścił atak na braci, celem utrzymania przy swoim areale, przyoraną niegdyś część gruntu.
Salto mortale
Zaraz po studiach przyszło mi się zmierzyć bezpośrednio z zawodem lekarza weterynarii – prawdziwego terenowca – nie jakiegoś „gabineciarza”, co to boi się wyzwań z dużymi zwierzętami, w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. W tamtym czasie wszystko wyglądało inaczej. Przepisy dotyczące prokreacji u dużych zwierząt gospodarskich zwalczały ze wszech miar, nie nadzorowany przez nikogo, „lewy” rozród, taki z wykorzystaniem rozpłodników
Mój zawodowych chrzest bojowy. Wielka improwizacja
Po studiach na wydziale weterynaryjnym AR w Lublinie i odbytych stażach lecznicowych, rzeźnianych, w laboratorium (ZHW) oraz na punkcie granicznym w Zebrzydowicach, osiadłem na etacie ordynatora w PZLZ w małej miejscowości Pilica, wówczas nie posiadającej praw miejskich (dzisiaj, po odzyskaniu praw, ponownie jest to miasteczko). Obsadę placówki (wówczas państwowej) stanowili dwaj lekarze (w tym ja), technik weterynarii, sekretarka oraz
Pierwsze loty
– Kolego Włodku, mamy dziś daleką trasę, jedziemy na rumenotomię za Lubanie, do Zwolińskiego. Byłem tam parę dni wcześniej i wykryłem ciało obce w przedżołądku, będziemy operować – tymi słowami kierownik zaprosił mnie do swojego malucha, stojącego na dziedzińcu włocławskiej lecznicy. Żółty samochodzik, dokładnie wypełniony nami i sprzętem, szybko opuścił teren zakładu. Znaleźliśmy się wśród jesiennych pól. Jesień –
Koniec świata! Kobieta czyści u mnie wieprzki…
Do naszej lecznicy wpłynęło zgłoszenie od gospodarza, p. Henryka z miejscowości Czarne, dotyczące kastracji prosiąt. Mąż Andrzej, też lekarz weterynarii, wyjechał do innego zgłoszenia – trudnego porodu. I nie wiadomo było, kiedy wróci. Postanowiłam pojechać do zgłoszenia sama. Zajechałam na podwórze. Przygotowałam potrzebny sprzęt. Cały czas byłam mocno obserwowana przez p. Henryka. W międzyczasie zawołał swoją matkę,
My, weterynarze, w roli złodziei
Akcje masowe – jak szczepienie przeciw różycy, tuberkulinizacja, odgzawianie – nie wymagały indywidualnych powiadamiań rolników o planowanych terminach zabiegu. Zwykle sołtys informował na tablicy przed sklepem o planowanej akcji, w razie potrzeby do agitacji dołączał się kierownik szkoły, a nawet … proboszcz – gdy była nagła potrzeba, w ogłoszeniach parafialnych dodawał komunikat służb weterynaryjnych. Słowem – wieś wiedziała, że weterynarze
Pomagając innym, można zaszkodzić sobie. Dobre serce to za mało
Budynek PZLZ w Pilicy mieścił się na końcu ul. Mickiewicza, za kompleksem budynków OSM Pilica oraz Bazy Transportowej tej spółdzielni. Dalej, w kierunku Klucz i Olkusza, przy tej ulicy stało parę domostw, w tym wapiennik oraz gospodarstwo rolne, na którym gospodarzyła starsza pani z synem w wieku ok. 40 lat. Wzrok syna pozostawał wiele do życzenia. Pewnie, jako smakosz
Pacjentka w sztok pijana
Będąc młodym, ambitnym, dobrze rokującym terenowcem, zdarzył mi się niecodzienny przypadek. W tamtych, przedinternetowych czasach, w pierwszej połowie latach 80-tych ubiegłego stulecia, każde święta, zarówno zimowe – Bożego Narodzenia – jak i wiosenne – Wielkanocne – obchodziliśmy w ścisłym gronie rodzinnym. Każdego dnia podczas owych świąt zajeżdżaliśmy swoimi sprzętami: ja wartburgiem przejściówką z lat pięćdziesiątych, mój starszy brat syrenką
Poliklinika – to brzmi dumnie…
Najpierw był tylko Pan Bóg i nie było nic. Potem – ministerialnym zarządzeniem – wyleciałem z pracy. Na bruk, jak wszyscy. Trzeba było coś robić. Zrobiłem więc lecznicę. A tak naprawdę – historia lecznicy zaczyna się od teczki i telefonu, aby po etapie szałerka na targowisku przejść do stanu obecnego – „nowoczesnej polikliniki”. Gabinet weterynaryjny w moim mieście posiada